Dobry i zły...

Policjant, który przyjmował moje zgłoszenie w piątek był miły. Wprawdzie po rozmowie ze mną stwierdził, że nie ma po co przyjeżdżać, ale po rozmowie z Markiem zmienił zdanie i wszystko załatwiliśmy dość sprawnie. Stwierdzam to zwłaszcza po dzisiejszym dniu. Zaproponował różne rozwiązania, powiedział co robić itd. Może widząc zaryczaną babę, której ktoś zrobił wrednego psikusa stwierdził, że nie będzie jej dodatkowo stresował.  Chwała mu za to, bo jak się okazuje nie wszyscy mają tyle taktu.
Wczoraj wieczorem policja powiadomiła mnie, że skradziona tablica się odnalazła. Znaczy nie sama tylko ktoś znalazł i przyniósł na komisariat. Powiedzieli mi tylko, że muszę się zgłosić osobiście na komendę i ją odebrać. Nic więcej - ani konkretnej godziny, ani osoby czy pokoju, do którego powinnam zapukać. Zaznaczam, że zrobili to w niedziele około godziny 19 - podjechali samochodem pod mój dom - więc logicznie stwierdziłam, że odbiorę tą tablicę następnego dnia rano, czyli dzisiaj. Zanim dostałam się do miasta metodą kombinowaną, bo nie swoim autem i dotarłam na rzeczoną komendę była godzina mniej więcej 7:30 rano. Zaglądam do portierni, gdzie siedziało chyba ze czterech panów w niebieskich koszulach i przedstawiam się i sprawę z którą przyszłam. 
- Dzień dobry, nazywam się Agnieszka M....., w piątek zgłaszałam zaginięcie tablicy rejestracyjnej i dostałam informację, że się znalazła i mogę ją odebrać. 
- Zaginęła czy skradziono ją.
- Skradziono.
- To trzeba mówić tak od razu.
Dla mnie to jeden pies, poszła w diabły nie na swoich nogach i tyle, ale jak się tak upiera to niech mu będzie. Pan policjant podszedł do jakiejś szafki, wyjął moją zaginioną tablice, pokazuje mi ją i pyta:
- To ta?
- Tak, to ta.
- To teraz nie może jej Pani odebrać, godzinę temu to tak, ale teraz musi Pani poczekać. 
Jak to usłyszałam, to to się zwyczajnie wściekłam. To ciekawe o której ja tam miałam być, żeby im pasowało i czym przede wszystkim.
- Jak to nie mogę. Powiedziano mi, że mam się zgłosić, a nie że na konkretną godzinę.
- Nie ma komendanta i nie ma kto dokumentów podpisać. Godzinę temu był, teraz musi Pani poczekać. Mogła Pani i wczoraj po nią przyjechać.
- Ale mi nikt nie powiedział kiedy mam po nią przyjechać, tylko że jest. Ciekawe jak ja miałam przyjechać w niedziele o 19 i to jeszcze bez samochodu, bez którego nawet do pracy nie mam jak dojechać. 
- Proszę Pani, niech mi tu Pani histeryzuje.
No to teraz to mi dopiero ciśnienie podniosło. Siadłam na krześle i myślę co robić. Po chwili podeszłam do okienka i czekam, aż łaskawie pan policjant do mnie podejdzie, ale on był zajęty rozmową przez telefon. W końcu skończył i nie patrząc na mnie wziął moją zaginioną i cudem odnalezioną tablicę, jakieś papiery i wyszedł do mnie. Podpisałam protokół odbioru, zapytałam gdzie ją znaleźli, dowiedziałam się że dobrych kilka ulic od parkingu i że jeszcze będą do mnie dzwonić. Bo podobno dzwonili wcześniej, tylko że to było w sobotę jak byłam w pracy i nie miałam czasu odebrać, i to jeszcze z zastrzeżonego. Poprosiłam, żeby następnym razem łaskawie dzwonili z identyfikacją ID, bo jeśli nie dam rady odebrać to przynajmniej oddzwonię. Pan zanotował i poszedł bez słowa za swoją szybkę wkurzać inne desperatki.
Jaki z tego wniosek?? Jeśli zrobisz wystarczająco dużo hałasu, to nagle okaże się że wcale nie trzeba czekać, tylko da się załatwić to po co się przyszło.
Tablica przykręcona na swoje miejsce, ja szczęśliwa, że tak się to skończyło i tylko jakiś niesmak mi został po całej tej sytuacji. Albo po prostu nadal nie mogę dojść do siebie.

Komentarze

  1. Kochana Ty moja... Normalnie taki mnie nerw bierze, jak czytam, jak Cię otoczenie denerwuje, że normalnie chyba przyjadę tam i wszystkim im dam po tyłkach.
    Jak czytałam o tym, że masz przyjechać i ani kiedy, ani do kogo się zgłosić ani nic, to przypomniała mi się taka moja jedna historyjka. Jedna instytucja państwa zaprosiła mnie kiedyś na rozmowę kwalifikacyjną w sprawie pracy. Pani do mnie zadzwoniła i powiedziała, że mam się "stawić jutro o 10:00 w siedzibie instytucji i zarezerwować sobie cały dzień na testy". Więc ja pytam jakie teksty. A ona, że takie ogólne. No to ja dalej, że czy to assesment centre, developement centre, czy jakiś behawioralne czy może sprawnościowe? A ona, że... no takie "wszystkiego po trochu"! I zapytałam o jakiś pokój do którego mam się udać czy osobę kontaktową. A pani stwierdziła, że "na bramie się wszystkiego dowiem". Strasznie się uśmiałam i stwierdziłam, że jednak moja korporacyjna, biznesowa natura raczej nie da rady w świecie państwowej instytucji. Wiem, że moja "przygoda" to zupełnie z innej bajki, ale niestety często (a na szczęście nie zawsze!) bliskie spotkanie trzeciego stopnia z naszymi państwowymi instytucjami może doprowadzić do bólu głowy :-) Buziaki dla Was :-*

    OdpowiedzUsuń
  2. Trochę taki Franc Kafka, co nie?? Nie każdy ma tyle cierpliwości, żeby na to patrzeć ze stoickim spokojem. A na dodatek ostatnio cały czas słyszę - nie denerwuj się, jedz więcej, nogi ci schudły - jednym słowem zaczynają się dobre rady. Dzisiaj na kolejną serię narzekań teściowej, że za mało jem powiedziałam jej, że na pewno od jej gadania więcej jeść nie zacznę a wręcz przeciwnie:P i że jeszcze nikomu nie udało się zmusić mnie do jedzenia, jeżeli czuję, że nie mam ochoty i ona nie będzie wyjątkiem:P normalnie jakby cierpliwość sprzedawali w sklepie to ja bym chciała cały kontener - tak na początek :D

    OdpowiedzUsuń
  3. No dobrze sobie poradziłaś, czekaj jak będziesz miała brzusio to dasz radę 3 razy szybciej, pomijając kolejki w sklepie bo tam to chamstwo jest i tyle. trzymaj się :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ostatnio koleżanka zapytała jak sobie daję radę w pracy, bo sama była po książki. Ja jej mówię - Ewcia, ja jestem nie do zajechania... :P i oby tak było :)

      Usuń
  4. Ooo widzę że działo się u Ciebie... hoho. Trzeba było powiedzieć że Jesteś w ciązy to Panowie by sę mysz wystraszyli i od reki by załatwili wydanie tablic. Swoją drogą po poprzednim poście to ja myślę ze może to zemsta tego Twojego kolegi z pracy...?W Koncu bedzie teraz pracował duzo;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ogonkowo nie jesteś pierwszą osobą, która wpadła na taki pomysł i mi również przyszło to do głowy, ale nie jest sztuką rzucać oskarżenia kiedy nie ma się żadnych dowodów. Faktem jest, że przez ostatnie dwa tygodnie unika mnie jak ognia, siedzi w biurze i twierdzi że robi zamówienia a mi pomaga taki inny kolega, miły i naprawdę w porządku, a kiedy już musi przebywać ze mną w jednym pomieszczeniu nie odzywa się prawie wcale. Taki to jest "kolega" z pracy...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz