Posty

Wyświetlanie postów z styczeń, 2015

O kolędzie słów kilka

Będzie krótko. Jak byłam mała i po kolędzie przychodził proboszcz to było tak jakoś oficjalnie i w ogólnie sztywno, albo po prostu poważnie. Ale proboszcza naszego lubię do dziś. Po prostu z natury jest taki surowy i tyle, ale serce ma dla ludzi. Jak przychodził któryś wikary, to bywało ciekawie, nawet i wesoło, a na pewno jakoś tak luźniej. Teraz kiedy mieszkam tu gdzie mieszkam wizyta wygląda tak. Jak przychodzi proboszcz to po prostu nie wie o czym rozmawiać z prostym ludem. Trzy lata temu po chwili ciszy było - No w zeszłym roku to w Alpach na nartach byłem... A my cisza, bo Alpy to my sobie możemy na Discovery pooglądać co najwyżej. Potem dwa lata był wikary, więc ok. Normalna wizyta, sympatyczny ksiądz, wszystko spokojnie. A w tym roku znów gościliśmy proboszcza. Pierwsze jego zdanie po zakończonej modlitwie było - O kostkę zrobiliście... No, nie pojechaliśmy w Alpy, tylko zlikwidowaliśmy bajoro we wjeździe. Albo rybka albo akwarium.  Proboszcz następnie przejrzał "akta

Fitness czyli orka na ugorze...

Zacznijmy od narzekania. Oj duuuupa mi urosła. Oj fałdy na brzuchu się zrobiły, oj tyłek pokrył się kraterami celulitu. Odkąd Kuby nie karmię, to co szło w cycki poszło w fałdki i wałeczki. A wiadomo, jak wałeczki to i górki i dolinki też się pojawiają na czterech literach i udach również. No i co z tego?? Aaaaaa, już Wam mówię. We wrześniu kupiłam sobie sukienkę na wesele i myślałam iść w niej na sylwestra. No i co?? Sukienka za mała się zrobiła oczywiście. Porażka totalna. Nie pomogło pilnowanie jedzenia (żreć mniej i mniej kalorycznie). Nawet w Święta się pilnowałam i guzik to dało. Parę dni temu sąsiadka moja Monia pyta - jesteś chętna na fitness w piątek?? Ba, pytanie. Jasne, że tak. A to, że rękami i nogami nie machałam od czasów liceum (naście lat już prawie temu), to szczegół taki mały malutki. Wiedziałam, że będzie "bolało". No i mam co chciałam. Po 15 minutach machania wydawało mi się, że macham tymi kończynami już całe wieki, po 30 minutach nie miałam już siły ma

"Życie jest lżejsze, gdy mamy obok siebie kochającą rodzinę"

Takie hasło widnieje na kalendarzu, który dla naszej rodziny przygotowała jedna z sióstr Marka. Ozdobione zdjęciami członków rodziny, z zaznaczonymi urodzinami, imieninami i innymi ważnymi datami cudo wisi na ścianie i przypomina mi o tym, jak ważne jest to, że mamy siebie nawzajem. Ostatnie dwa tygodnie były bardzo intensywne, nic więc dziwnego, że wena do pisania zeszła na dalszy plan. Ale tak naprawdę działo się tyle, że notkę mogłabym pisać niemal codziennie. Przed Świętami wiadomo, pracy co nie miara, ale jakoś tak wszystko udało nam się ogarnąć sprawnie. Do tego Młody naprawdę pomagał, zajmując się po prostu sam sobą - bawił się klockami, brumami i tylko co jakiś czas przychodził się poprzytulać, taki ma teraz etap. Straszny "mamincycuś" się z niego zrobił. Wigilię spędziliśmy jak zwykle, czyli z rodzicami Marka. Kubuś tym razem nie bardzo chciał siedzieć spokojnie, ale po ekspresowym rozpakowaniu prezentu spod choinki - niewielkiej koparki z dużą łychą, nazwanej