O kolędzie słów kilka
Będzie krótko. Jak byłam mała i po kolędzie przychodził proboszcz to było tak jakoś oficjalnie i w ogólnie sztywno, albo po prostu poważnie. Ale proboszcza naszego lubię do dziś. Po prostu z natury jest taki surowy i tyle, ale serce ma dla ludzi. Jak przychodził któryś wikary, to bywało ciekawie, nawet i wesoło, a na pewno jakoś tak luźniej. Teraz kiedy mieszkam tu gdzie mieszkam wizyta wygląda tak. Jak przychodzi proboszcz to po prostu nie wie o czym rozmawiać z prostym ludem. Trzy lata temu po chwili ciszy było - No w zeszłym roku to w Alpach na nartach byłem... A my cisza, bo Alpy to my sobie możemy na Discovery pooglądać co najwyżej. Potem dwa lata był wikary, więc ok. Normalna wizyta, sympatyczny ksiądz, wszystko spokojnie. A w tym roku znów gościliśmy proboszcza. Pierwsze jego zdanie po zakończonej modlitwie było - O kostkę zrobiliście... No, nie pojechaliśmy w Alpy, tylko zlikwidowaliśmy bajoro we wjeździe. Albo rybka albo akwarium. Proboszcz następnie przejrzał "akta