Ostatni miesiąc

Jakoś nie chce mi się wierzyć, że jeszcze tylko miesiąc i Kubuś będzie z nami. Każdy dzień uświadamia mi, że to coraz bliżej. Część ubranek mam już wyprane i wyprasowane. W następną sobotę zakupy, bo jeszcze sporo rzeczy nam brakuje. Ale i tak pod skórą mam już takie oczekiwanie pomieszane z radością, obawami różnego rodzaju, ciekawością i milionem innych odczuć, których nawet nie umiem nazwać. Przygotowania materialne to jedno, ale takie mentalne to coś zupełnie innego. Rozmawiając sobie z Kubusiem, powtarzam Mu (pomiędzy: zostaw mój pęcherz w spokoju Kochaniutki, żebra są tylko mamusi Łobuziaku, a co to było" łokieć czy kolanko? itp) - pamiętaj, że jeszcze masz miesiąc posiedzieć w brzuszku, nie śpiesz się, bo przecież Ci tam dobrze. Ale też czuję, że dziecię moje od samego początku łobuzowate jest i wcale nie musi się mamusi posłuchać. Śni mi się, że wyciąga do mnie rączki, że tulę Go do siebie, a On tak idealnie pasuje do moich objęć. 
Już zapowiedziałam Markowi, że mogę być teraz trochę marudna, bo czuję się taka rozchwiana emocjonalnie. Ostatnio był ze mną na badaniach przed wizytą. Mi mieli pobierać krew, a on tylko robił za sztuczny tłum w kolejce. Minę miał bezcenną - takiego przerażenia w oczach dawno już u Niego nie widziałam. Ciekawa jestem jak będzie wyglądało towarzyszenie mi w szpitalu w Jego wykonaniu, jak już przyjdzie pora. Może się zdarzyć, że kiedy zobaczę znów ten wyraz twarzy, mówiący: którędy się stąd ucieka, sama Go wygonię. Nie upieram się, żeby był ze mną na siłę, choć nie ukrywam, że byłoby mi raźniej. Ale nie każdy dobrze znosi szpitale, Marek wręcz ma nie uczulenie i staram się to rozumieć. Obiecałam mu, że jeśli nie da rady, nie będę mu robić wyrzutów, bo i tak bardzo się o mnie troszczy i na każdym kroku pokazuje, jak bardzo zależy mu na mnie i Kubusiu.
Marek ostatni tydzień miał ciężki - praca jak zawsze wymagająca 100% zaangażowania, a do tego po pracy kurs, który wyssał z Niego sporo energii. Nic dziwnego, że mając w domu zarazę w postaci kataru i innych przeziębień, rozchorował się biedny. Teraz leży i grzeje się pod kocykiem, rozkoszując się tym, że na dziś ma już wolne i "nic nie musi". Jutro moja bratanica ma urodziny, ale jeśli nie będzie czuł się na siłach to zostaniemy w domu. Będziemy sobie leniuchować oboje, póki jeszcze w ogóle jest to możliwe.
A tymczasem dni mijają, tik tak, tik tak... 

Komentarze

  1. Nie wierzę, że ten czas tak szybko minął i że został zaledwie jeden miesiąc! U nas po sąsiedzko-przyjacielsku w środę urodziła się mała Lenka. Mogę powiedzieć, że byłam trochę zaangażowana, bo w dzień "zero" zostałam postawiona o 5:30 na nogi i opiekowałam się starszą córeczką znajomych, a dziś starsza siostra spędzała u nas czas w oczekiwaniu na powrót rodzinki ze szpitala. Normalnie takie emocje :-D Trzymajcie się spokojniutko i cieplutko :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Już za chwileczkę, już za momencik ;) Kiedy to zleciało, ja się pytam?? :)
    Nie mogę się doczekać, czekam na Kubusia-Łobuziaka z takim samym podekscytowaniem jak czekałam na swoje Maleństwa :*

    OdpowiedzUsuń
  3. czas pędzi, oj tak ciesz się spaniem i leżeniem, czekamy na wasze cudne maleństwo :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz