Ble mama

Tak się ostatnio czuję... Najpierw wczoraj obcinając małemu paznokcie, przycięłam mu skórkę na paluszku. Ja wiem, że paluszki małe, że trudno to zrobić, ale i tak jestem zła na siebie za swoją nieuwagę. Bidulek tak się spłakał, że aż zasnął mi na rękach. Dzisiaj za to wyrodna matka poszła sprzątać, kiedy dziecko spało. Pralka wiruje, woda z kranu się leje, drzwi zamknięte do pokoju, bo przeciągi i z korytarza komary wlatują.  Niby zaglądałam co chwilkę czy śpi, ale czasem ta chwilka wystarczy. W pewnym momencie usłyszałam, że Kubuś się obudził i płacze. Szybko poszłam do niego, wzięłam na ręce i utuliłam, ale znowu bidulek tak się spłakał, że zasnął mi na rękach. Dwa dni i dwa razy dziecko przeze mnie płakało. Bo nie uważałam wystarczająco, bo się zagapiłam, bo nie wiem co jeszcze, ale nic mnie nie usprawiedliwia. I czuję się, że jestem taka Ble mama... Biedne to moje dziecko.

Byliśmy wczoraj na usg bioderek. Mieliśmy umówioną tego samego dnia od razu wizytę, żeby dwa razy z dzieckiem nie jeździć. Teściowa pojechała ze mną, bo kiedy jadę gdzieś z Kubusiem, wolę, żeby ktoś siedział z nim z tyłu i miał na niego oko. Poza tym przy takich okazjach pomoc zawsze się przydaje. Całe to usg mieliśmy przekładane, bo przy poprzednim terminie okazało się, że nie będzie lekarza i mieliśmy w tej sprawie telefon z przychodni. Na miejscu byliśmy o 13.10, badanie miało być o 13.30. Byliśmy drudzy w kolejce, która okazała się być ogromna, bo łącznie wszystkich dzieci było dwadzieścioro. I niech mi teraz ktoś wyjaśni - nie mogli umówić mam z dziećmi na godziny? Chyba nie mogli, bo wszystkim kazali przyjść na 13.30 i potem czekały te maluchy w ciasnym korytarzu. Jedne chcą spać ale inne się drą, więc te co chcą spać zaczynają się drzeć. Między wózkami i nosidełkami ciężko przejść, bo miejsca bardzo mało. Brak logicznego myślenia tego, kto to organizował. Lekarz oczywiście spóźnił się godzinę. Dobrze, że jak już przyszedł to nie musieliśmy czekać długo. Potem na drugi koniec szpitala, do przychodni na wizytę. Wchodzę do gabinetu, za biurkiem baaaaaaaardzo leciwy pan doktor i przy nim asysta w postaci dwóch pielęgniarek. Kładę małego na leżance, podaję wynik, a one mi mówią, że nie mają karty. Kuba już zaczyna dostawać "kujek w plecach" (zjawisko występujące, gdy go kładę, a on nie chce leżeć objawiające się donośnym rykiem), panie siedzą sobie dwie więc mówię, żeby poszły po tą kartę skoro nie mają. A one, że nie mogą, bo skoro nie ma, to znaczy, że nie jestem zarejestrowana, że ubezpieczenie itd. I ja mam zapierniczać z małym, marudzącym po dwóch godzinach spędzonych w szpitalu dzieckiem, bo jakaś pinda czegoś nie dopilnowała. Poszłam do rejestracji, wściekła jak osa i mówię w czym rzecz. Pani do mnie, że skoro badanie  było przekładanie, to wizytę trzeba było sobie samemu zadzwonić i przełożyć. Ale przecież to właśnie wizytę miałam przekładaną, i pani która do mnie dzwoniła, sama mówiła, że przekłada zarówno badanie jak i wizytę, więc ki czort i niech mi kitów nie wciska. Za mną utworzyła się kolejka rodziców równie wkurzonych jak ja, bo okazało się, że wszystkie te dzieci, które miały przekładane wizyty jak ja, mają podobny problem w gabinecie. Dobrze, że była szyba, bo byśmy te baby zlinczowali chyba. One zamiast działać - czyli wyciągać te karty usiłowały nam wmówić, że to nasza wina, a w ogóle to one nie wiedzą, kto zawinił i taki to klops że ojoj. W końcu udało się to kartę naszą wyskubać, z powrotem do gabinetu i w końcu wizyta. Pan doktor pięć minut wstawał zza biurka, żeby tylko rzucić okiem na bioderka Kuby i stwierdzić, że jest za gruby i powinnam go "ograniczać" (niech no tylko usłyszy, jak Młody daje po garach, kiedy jest głodny... no coment). Poza tym dwóch pediatrów mówiło, że Kubuś z tego wyrośnie, że jest ok i że karmić na żądanie. Potem jeszcze pan doktor w ślimaczym tempie wypełniał kartę i wypisywał kolejne skierowanie na kontrolę za 3 miesiące. Kiedy stamtąd wyszłam byłam wściekła, mokra z upału i od noszenia Kuby, który miał już wszystkiego dość. Jeszcze na dodatek zalało mnie mleko, które przeleciało przez wkładki, stanik, bluzkę i zrobiło meeega plamę. Pozostało nam już tylko wywietrzyć samochód, w którym przez te trzy godziny zrobiła się sauna i do domu. Klimy brak, bo umarła w zeszłym roku, a kasy na nią brak też niestety. Dobrze, że do domu mamy 15 minut jazdy, to jakoś dojechaliśmy, ale dało nam to wszystko popalić.

Macierzyński już"prawie" wyjaśniony. Prawie, to czasem wielka różnica, ale dokumenty w zusie są, mieliśmy jeszcze małe przejścia z aktem urodzenia, bo znowu - gdybym sama nie zadzwoniła do zusu, to do tej pory bym nie wiedziała, że muszę im oryginał dostarczyć. Podobno dzwonili w tej sprawie do pracodawcy, ale do mnie już nikt nie zadzwonił. Znowu - co nie ubije, to nie ujedzie. Podobno mam już tylko czekać na naliczenie pieniążków i wypłatę, ale jak długo - to wie tylko wszechpotężny zus...

I tym oto optymistycznym akcentem kończę na dziś, bo się rozpisałam.

Komentarze

  1. Normalnie jak to czytam to mi się nóż w kieszeni otwiera :/

    A co do tego, że jesteś 'ble' to sorry, ale się nie zgodzę :)
    Nie ma ideałów, pamiętaj :*
    Nie masz oczu dookoła głowy, więc to, że czegoś nie dopilnowałaś wcale Cię nie pogrąża, każdemu może się zdarzyć.
    I zdarzy się jeszcze nie raz ;) Takie są uroki macierzyństwa, traktuj takie 'wpadki' z przymrużeniem oka, Kochana moja, bo jeszcze mi w nerwicę wpadniesz ;) Ściskam :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wierz mi, że mi się tam w szpitalu otwierał co chwilkę...
      A z tym niedopilnowaniem, to sama wiesz, że i tak człowiek sobie wypomina takie sytuacje i tak... buźka Kochana :)

      Usuń
  2. Rany ale miałaś przeżycia, współczuję i mocno was tulę :*
    Oto nasz cudownie zaradny kraj, hamska służba zdrowia, i beznadziejny układ w zusie.
    Czego se nie wylatasz to nie masz...
    Buziaki i trzymaj się kochana moja :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie martw się, nie jesteś taką ble mamą, każdej się to przytrafi.
    I nie znaczy, że to coś złego, naprawdę.

    Co do Twoich przeżyć, to współczuję, choć dobre i to, że mogłaś to USG zrobić w szpitalu. My z Małą musieliśmy sami sobie załatwiać USG bioderek, bo w szpitalu nie robią a w przychodni nam powiedzieli, że oni nie wiedzą gdzie to się robi.
    Z przeżyciami w rejestracji również współczuję. Choć i tak dobrze, że jakoś dało radę tą wizytę odbyć w państwowej służbie zdrowia.
    U nas nie ma tak ciekawie, wszelkie z Małą wizyty odbywamy prywatnie, bo inaczej się nie da, albo termin jest za pół roku, lub więcej, masakra mówię Ci! Na NFZ pół roku, albo dłużej, prywatnie za dwa dni, jutro albo jeszcze tego samego dnia.
    PARANOJA!
    No i fajnie, że z ZUS-em się wszystko wyjaśniło.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz