O pierwszych razach i nie tylko

Rzecz pierwsza - odnosząc się do posta pod tytułem "Decyzja" postanowiłam nieco zmodyfikować swojego bloga. Okazuje się, że przez ostatni rok zawitało do mnie tylko kilka nowych osób w związku z czym zablokowana będzie tylko ta część dotycząca zdjęć. Tutaj ukłon w stronę Aś - to u Ciebie znalazłam takie rozwiązanie, spodobało mi się ono i postanowiłam pomałpować, za co niniejszym z góry przepraszam. Także jak tylko ogarnę się z tym tematem, roześlę zaproszenia.

Rzecz druga - o tych cudnych pierwszych razach będzie. Dziecię moje do tej pory na głos śmiało się tylko w nocy do cycka. Był to taki cudny rechotek przez sen, że aż moje matczyne serce w jednej chwili zamieniało się z stado motyli, a oczy wilgotniały. W sobotę jednak stało się coś niesamowitego - tatuś po całym dniu pracy przyszedł "pogadać" z synkiem. Mały przewieszony przez moje ramię (jego ulubione miejsce do przebywania w ogóle) robił słodkie minki do tatusia i wydawał przy tym swoje ouuuueeeee, gleeeeeeeee, leeeeejeeee i te inne. W pewnym momencie buzia rozciągnęła mu się w mega uśmiechu i Kubuś zaczął się śmiać do taty na cały głos. Śmiał się tak głośno, że aż go babcia usłyszała w drugim pokoju. To było coś o wiele wspanialszego, niż ten słodki rechotek przez sen przy cycku - to był prawdziwy śmiech, taki z radości, dziecka któremu niczego nie brakuje. A moje łzy przy tym?? Oczywiście, że były, bo popłakałam się jak bóbr z tej Kubusiowej radości.

Rzecz trzecia - o podniesionym ciśnieniu będzie. Bo wiecie, jak to mawia moja mama - co nie ubije, to nie ujedzie, czyli jeśli czegoś samemu się nie dopilnuje, to się tego ni będzie miało. Otóż odkąd Kubuś przyszedł na świat nie doszły do mnie żadne pieniążki z tytułu macierzyńskiego. W związku z tym, że chorobowe przychodziło tak po miesiącu mniej więcej, a koleżanka mówiła, że pierwsze macierzyńskie otrzymała z prawie dwumiesięcznym opóźnieniem, jakoś się tą zwłoką nie przejmowałam, tylko czekałam. W końcu jednak przycisnęło mnie - kasa potrzebna i tyle - dzwonię do zusu (z małej literki, bo co myślę o tej instytucji, to moje). Tam miła pani poinformowała mnie, że od 15 marca nie wpłynęły do nich żadne dokumenty dotyczące jakichkolwiek świadczeń. Nie wpłynęło więc ani ostatnie zwolnienie od lekarza, ani też dokumenty do macierzyńskiego. Najpierw próbowałam dodzwonić się do szefa, ale była to 8 rano, księgarnia czynna od 9 więc musiałam poczekać. Więc do księgowej - ona pracuje od 7. No ale jej jak zwykle w biurze nie było, a tej jej dziewczyny jak zwykle nic nie wiedzą, i proszę dzwonić jak będzie szefowa. W końcu po kilku próbach poprosiłam, żeby sama do mnie oddzwoniła, bo upolować ją żeby była w biurze graniczy z cudem. W między czasie udało mi się w końcu do szefa do dzwonić i powiedziałam mu w czym rzecz - obiecał wyjaśnić sprawę jak najszybciej. Ok, niech będzie, bo mi kasa potrzebna, Podniesione ciśnienie pomijam. Potem oddzwoniła księgowa, że brakuje jeszcze aktu urodzenia, a tak w ogóle, to te dokumenty chyba zaginęły między księgarnią a biurem, bo ona ich nie widziała. Normalnie myślałam, że krew mnie zaleje. Pamiętając doskonale jaki porządek panuje u szefa w kanciapie, zaginięcie papierów było czymś tak naturalnym, jak ... kupka niemowlaka, że tak powiem. Obiecali rzecz wyjaśnić... Na drugi dzień zadzwoniłam najpierw do zusu - dokumentów nadal nie ma u nich, no to do księgowej. Tym razem rozmawiałam z jakimś teoretycznie zorientowanym dziewczęciem, bo dowiedziałam się, że owszem, dokumenty są, teoretycznie wszystkie i że do końca tygodnia złożą je do zusu. Ok - mówię - będę dzwonić i sprawdzać (zawracać im dupę do skutku - na te słowa pani aż się zjeżyła przez telefon, mówię Wam, aż było słychać). W piątek dzwonię do zusu - dokumentów u nich jeszcze nie ma. Dzwonię do księgowej - one nic nie wiedzą, postarają się złożyć jak najszybciej. Znów telefon do szefa - on po rozmowie z księgową oddzwonił i powiedział, że podobno już złożone więc muszę tylko czekać na wypłatę z zusu. Dziś będę dzwonić znów i upewniać się czy na pewno wpłynęły te dokumenty, a jeśli nie to dalej dupę zawracać.
I teraz mi powiedzcie Kochane Moje - mnie obowiązują określone terminy, żeby papiery dostarczyć do pracodawcy, a co on z tym dalej zrobi to już jego sprawa. Gdyby Marek nie pracował i byłyby to nasze jedyne pieniądze to już dawno pomarlibyśmy z głodu chyba. Gdyby w końcu nie zadzwoniła do tego zusu, to nadal nie wiedziałabym co jest grane. Tak czy inaczej sprawa jeszcze nie jest załatwiona do końca, a moje zdanie o pracodawcy zdecydowanie pogorszyło się.

Komentarze

  1. hehe, nic nie szkodzi :)
    nie wypowiem sie bo niestety sie nie orientuje...

    OdpowiedzUsuń
  2. No tak i ciebie też doświadczyły najcudowniejsze chwile z dzieckiem, wszystkie mamrotki, pierdzioszki, kupki, uśmiechy i inne odgłosy cieszą jak nic na ziemi. Ja sobie wszystko zapisałam w kaledarzu z nivea dla niemowląt, mam tam zapisy każdy dzień od narodzin do roczku. każda pierwsza łyżeczka posiłku, uśmiechy, przespane noce, choroby i dopiero nie cały rok w nim nie piszę a jak czytam to się wzruszam, cudowna pamiątka i tylko matka to rozumie. Doświadczasz najpiękniejszego czasu w macierzyństwie i życzę kolejnych łez wzruszeń. 'czekam na zaproszenie i na nowy lepszy blog pełnego waszych zdjęć i radości.

    buziaki

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz