C. d. czyli swędziołek dziąsełkowy

Zębów nie ma. To znaczy są, ale jeszcze się nam nie pokazały naocznie, pokazują się jednak poprzez marudzenie Kuby. Moje przypuszczenia, że swędzi go nie tylko dół, ale i góra (oj moje biedne zciamkane dłonie) zostały potwierdzone przez panią dr w czasie badania przez szczepieniem. Góra idzie, czyli swędzi pieruńsko, dół podobno na wylocie. No to czekamy, cierpliwie choć już mi zwyczajnie szkoda tego mojego umęczonego dziecka. A propos umęczenia. Wczoraj była jakaś apokalipsa. Duchota taka, że można się było przykleić do samego siebie. I weź tu wytłumacz dziecku, że chłodniej mu będzie, kiedy sobie poleży, a nie kiedy będzie wisiał u kogoś na rękach... Efekt wieczorny był taki: leży to źle, bo na ręce. Na rękach źle, bo gorąco. Głodny był, ale wypoziomój go do karmienia to ryk. Spać się chciało, ale głodny i te zęby, a raczej swędzące dziąsła. W końcu umęczony zasnął, przedtem jednak nas umęczył totalnie. Po godzinie przebudził się, żeby dotankować zbiorniczek na noc i lulu w końcu.
Przy tej okazji wspomnę o swej dwubiegunowej porażce. Pamiętacie chyba, jak się zarzekałam, że łóżeczko to łóżeczko a nie bujadło i "jugi" czyli bieguny, to sobie mogą teściowie przyprawić do swojego łóżka. Kapitulacja moja polega na tam, że młody śpi ostatnio w wózeczku gondolowym i często zasypia bujany. W innych przypadkach zasypia na rękach, sporadycznie przy cycusiu. W łóżeczku śpi tylko, jak go przeniosę i to na głębokim śnie. A że rośnie jak nie wiem co, to już zwyczajnie nie mieści się w tej gondoli i trzeba te "jugi" doprawić i uczyć go spać w łóżeczku. Bez bujania niestety nie da  rady. Nieszczęsne "jugi" zamówione, czekamy aż je listonosz przyniesie i będziemy się bujać. Tak więc poległam.
Byliśmy w tym tygodniu na kolejnym szczepieniu. Po tej aferze z wycofanymi szczepionkami, których Kuba akurat dostał dwie dawki (sic!), miałam poważne wątpliwości, czy w ogóle szczepić go dalej. W końcu jednak zaczepiliśmy go, ale i tak się bałam. Na szczęście wszystko jak na razie ok. W czasie badania lekarka stwierdziła, że Kuba waży mniej więcej tyle co roczne dziecko. Przypominam, że mamy dopiero 4.5 miesiąca, a waga wskazywała 10,300. Jest tylko na cycusiu i wodzie, więc jest dobrze. Na razie mam wprowadzać tylko słoiczkowe przecierki i soczki, zupki jak skończy piąty miesiąc a kaszki jeszcze później. No to się karmimy, próbujemy, ciamkamy, plujemy i ogólnie zabawnie jest ;) spotkanie z marcheweczką czeka na Was w galerii :D jabłuszko było o wiele bardziej dynamiczne mimicznie, że tak to ujmę ;) ale zdjęć niestety nie mam.
Codziennie smsuję z moją Kasią. Jak mi pozwoli to wrzucę  do Chatki zdjęcia Mateuszka, który niestety cierpi z powodu kolek, a Kasia jak każda mama, cierpi razem z nim. Codziennie trzymam kciuki, żeby już było lepiej i każda dobra wiadomość wywołuje uśmiech na mojej twarzy :) a że z Kasią mogę pogadać o WSZYSTKIM to inna bajka. Dobrze mieć taką Kasiulę, ot co.

Komentarze

  1. nooo smok ten Wasz Kuba, aż sięgnęłam po książeczkę sprzed prawie 30 lat dla porównania i oto -
    12/12 - 10,600
    a waga urodzeniowa 3400 czyli w normie
    pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń
  2. ej nooooo wyslij mi zaproszenie do tego albumu bo nie wiem co sie z nim stalo, nie mam, nie dostalam czy zapomnialam adresu, no nie wiem no :(
    a co do 10,300 to jestem naprawde w szoku :D musi byc klusek :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dobra, wycofuje swoje zazalenia, jednak wszystko jest na swoim miejscu!

      Usuń

Prześlij komentarz