Nie sądziłam, że żeby siąść spokojnie i w końcu napisać parę słów dla Was będę musiała znaleźć się tu gdzie teraz, czyli w szpitalu.
Zorientowanych uspokajam - z brzuszkowym lokatorem (albo lokatorką) wszystko w porządku. Niestety Kuba mój po czarnej wrześniowej serii wylądował na pediatrii z zapaleniem płuc. I żebym jeszcze nie chodziła z nim do lekarza i na kontrole to mogłabym pomyśleć - zlekceważyłam  to mam pasztet. Ale naprawdę pilnowaliśmy, dbaliśmy i chuchaliśmy a i tak jest jak jest. Od poniedziałku rezydujemy na pediatrii. 
Dzisiaj dyżur przejął Marek i właśnie mi pisał, że musieli Kubusiowi znowu zmienić wkłucie i że tym razem udało się dopiero za trzecim razem... Biedne to moje dzieciątko :( Ja niestety po półtora tygodniowej nieobecności musiałam w końcu pojawić się w pracy, bo sterta papierów urosła do wielkości monstrualnej, a pani Basia już na przemian sapała i trzęsła się, że raportu jeszcze nie ma.
Z innych rzeczy to moje samopoczucie po początkowym Armagedonie w postaci mega mdłości, anemii i ogólnej niemocy powoli wraca do jako takiej normy. Powoli też mija mi mega katar, którym zaraziłam się chyba od Kuby właśnie.

Życzcie nam zdrowia  Kochani.

Komentarze

Prześlij komentarz